piątek, 30 sierpnia 2013

Dzień 3: praca i rozrywka

Znowu obudziłam się o 6:00. Oczywiście od razu poszłam spać dalej i wstałam dopiero na budzik o 8:00. Szybki prysznic i sio na śniadanie. Wszyscy jeszcze spali, bo Host Dad i Poppy wrócili wczoraj trochę późno.
Więc zjadłam omlet z pieczarkami w środku i poszłam do pokoju.
Po 9 Poppy była już w salonie grając na ipadzie więc zabrałam ją na płatki z mlekiem, a później już tradycyjnie zmuszałam ją do kąpieli i ubrania się. Na koniec zrobiłam jej fryzurę i poszłyśmy czesać psa, bo jak się okazało Mała jeszcze nigdy tego nie robiła...




Po zabawie z psem robiłyśmy babeczki. Niby dla dzieci, ale jakie to było skomplikowane! Upiec, rozwalić, wymieszać, ugniatać, lepić kulki, roztapiać, obtaczać i dekorować - zamiast upiec i udekorować....







Po zrobieniu babeczek Poppy oglądała z tatą film, a ja prasowałam - zdecydowanie najgorsza część całej mojej pracy. Kto normalny prasuje piżamę? :O

Musiałam na szczęście przerwać, bo przyszedł czas na lunch. Ugotowałam więc makaron, a do tego gotowana marchewka i brokuły z podsmażoną szynką w sosie czosnkowym. Wyszło bardzo smacznie :)

Później Poppy czytałą na głos, tata ją poprawiał, a ja słuchałam i prasowałam. Godzinę przed tea time, poszliśmy na spacer z Sylwestrem (bo on chodzi codziennie z psem na spacer więc zna okolicę) i oczywiście z Poppy i psiakiem. Zajęło nam to ponad godzinę!, ale porobiłam baaardzo dużo zdjęć:




Poppy oczywiście zostawała w tyle, ale i tak dzielnie sobie radziła, więc w nagrodę na tea były naleśniki na słodko :) Czyli z odrobiną przypraw w cieście, z dżemem morelowym, ze śmietanką, która się nie chciała ubić, z bananami, polewą czekoladową i kawałkami białej czekolady :)
Nawet Host Mom się skusiła!



Po jedzeniu Poppy z rodzicami oglądali bajki, ja posprzątałam w kuchni i zabrałam się za resztę prasowania. Rozłożyłam rzeczy do szafek i pognałam do pokoju.

Jeżdżenie pewnie przerobimy jutro, gdy Poppy będzie spędzała czas z mamą... Dzisiaj już było za późno, za ciemno. Już na dzisiaj miałam dość, a jutro teoretycznie wolne, ale muszę się jeszcze wiele rzeczy nauczyć, np. który mundurek jest na kiedy, kiedy pakować rzeczy sportowe, kiedy muzyczne, kiedy plastyczne, które skarpetki są do szkoły, gdzie wszystko leży itd. Niby nic, a jednak coś...

Na koniec wstawiam zdjęcia Oscara :)

czwartek, 29 sierpnia 2013

Dzień 2: play date


Znowu obudziłam się o 7:00 (w Polsce 8:00 przypominam), ale tym razem zmusiłam się do dalszego snu. Zasłoniłam okno, zakopałam się w kołdrze i obudziło mnie pukanie do drzwi o 8:17.
Zrobiłyśmy z Poppy codzienną poranną serię ćwiczeń, a później długo, długo męczyłam się, żeby ja zmusić do umycia się i ubrania. Potem ją uczesałam i poszłyśmy na śniadanie.


Poppy nie jada zbyt dużo z rana, więc zwykle jest to miseczka płatków z zimnym mlekiem. Natomiast ja zjadłam zwykłą kanapkę.

Potem przyjechała Nanthana- koleżanka z klasy Poppy , bo dzisiaj był play date, czyli dzień przeznaczony tylko na zabawę u jednej z dziewczynek.

Zaczęłyśmy od rysowania i robienia własnych kartek. Nanthana zrobiła dla mamy i taty, Poppy tylko dla mamy,a ja zrobiłam dla Poppy.

Potem zrobiłam im lunch- naleśniki z serem i szynką, które Poppy bardzo polubiła.
Po lunchu poszłyśmy grać w piłkę, bo Poppy musi ćwiczyć łapanie. Więc grałyśmy w kolory, a karą był jeden głęboki przysiad (Poppy nie jest zbyt wysportowana).

Gdy już się znudziło poszłyśmy do domu, dziewczyny pograły sobie na keyboardzie, a potem włączyłam im bajkę Ringo, przy której zjadły również tea (czyli taką wczesną kolację), kanapki z pomarańczą na deser. Niestety nie szło im zbyt dobrze, bo najadły się ciastek, więc dziubały przez prawie godzinę.

Po filmie poszłyśmy na krótki spacer, na którym porobiłam trochę zdjęć...

 







W międzyczasie przyjechała dzisiaj Angela- sprzątaczka, więc pokazała mi jak i gdzie nastawiać pranie u nich, obsługę ich zmywarki,a jutro będziemy prasować, bo tych wszystkich czynności będą ode mnie wymagać.

Teraz Host Dad odwozi Nanthanę do domu i zabrał ze sobą Poppy, więc mam chwilę dla siebie, ale gdy mała wróci zrobimy jakieś czytanie, bo musi ćwiczyć, szczególnie jeśli chodzi o czytanie na głos. Ja a w tym czasie siedzę na komputerze i udaję, że słucham. Potem pewnie chwilę pogramy i przed 20 wysyłam ją do mycia zębów i opiekę nad nią przejmuje host dad. A ja zainstalowałam na kompie dla au-pair LoL'a więc dzisiaj może kilka partii ;)

środa, 28 sierpnia 2013

Dzien 1: ogólnie

Wstalam o 7:00, 7:20 bylam umyta i gotowa do wyjscia- mama bylaby ze mnie dumna.


Od czego zaczac? Prawie sie spoznilam na samolot, pozniej nie obeszlo sie bez placzu, a przez ten pospiech wydaje mi sie, ze nie naprzytulalam sie odpowiednio dlugo. Przez bramke przeszlam zaplakana, wiec panowie od jakiejs ankiety typu 'dlaczego i na jak dlugo?' dali mi spokój, pózniej nie mialam rewizji na lotnisku, bo babka nie miala serca mnie obmacywac tylko mnie pocieszala. Pózniej mialam jeszcze problemy z dowodem, ale przynajmniej sie zestresowalam i przestalam plakaa‡ jakby mnie wywozili do obozu karnego.
Podróz minela zaskakujaco szybko- mielismy 25 minutowe opuznienie, wiec pilot nadrabial w locie.
Po wyladowaniu wszystko poszlo sprawnie, odnalazlam sie z host mum i ruszylysmy na pociag (superszybciutkie, wygodne i czyste). Przesiadalysmy sie 2 razy,a pózniej jeszcze samochodem 20 min drogi do domu, ale trzeba tu byc, zeby zobaczyc jakie tu wszystko jest.. proste! Nieskomplikowane, czytelne, szybkie. W Polsce panuje taki wielki balagan, ze nawet sobie nie zdawalam z tego sprawy.
Niestety przez okno pociagu niewiele zobaczylam Londynu, natomiast jadac cabrioletem host mum ogladalam dokladnie trase od Ashford do Waltham.
Waltham umieszczone jest na szczycie wzgórza. Wzgórze to ciagnie sie od slynnych bialych klifów w Dover, prawie az pod sam Londyn. Tak wiec musiakysmy waskimi, ale oczywiscie asfaltowymi uliczkami wjechac na calkiem spora gorke.

Miejsce ogolnie jest bardzo urokliwe, domki sliczne- wstawie zdjecia jak tylko bede miala okazje je zrobic. Ale w Waltham nie ma slynnego angielskiego pubu, do ktorego obiecalam sobie choc raz pojsc.

Dom, w ktorym bede mieszkac przez najblizszy rok okazuje sie byc naprawde wielkim! i z ogromna dzialka wokol. Dowiedzialam sie, ze kiedys byl to hotel, a pozniej prawie ruina, ktora rodzinka wykupila pare lat temu i wciaz wykanczaja. Z tego powodu na 4 pietrze mieszkam ja i nie Poppy, a 2 polakow, ktorzy remontuja to miejsce i ogolnie pomagaja.
Moj pokoj jest uroczy. Sciany sa turkusowo-blekitne, a wszystkie meble drewniane i takie 'ciezkie'.
Wielkie lozko, duza szafa z wieszakami, duza szafka z szufladami, sofa,fotel, tymczasowe lozko poppy, lustro, 2 szafki nocne, stolik i drzwi do lazienki-to wszysto znajduje sie w moim pokoju i wciaz mam tu sporo miesjca, wiec wyobrazcie sobie jaki ten pokoj jest przestronny!

Co do rodziny, nie podoba mi sie, ze zaprzyjazniona rodzina sa malpiki. Tak, niestety byli tu gdy tylko przyjechalam.
Ale!
Host Mum jest bardzo ciepla, mila i rozsadna, Host Dad jest niesamowicie mily, uprzejmy i ma niesamowite poczucie humoru.
O Poppy niewiele moge jeszcze powiedziec, bo jak na razie nic ja nie wyroznia od przecietnego dziecka w jej wieku.

A wszyscy razem sa bardzo pomocni, wyrozumiali i zakreceni! Kolacja wygladala bardzo.. luzno? Pies skakal dookola, wlazil na krzeslo, na kolana itd. Jest niesamowicie zywy. Biega, skacze, lata, wszedzie go pelno i przy okazji wueilbia sie lasic i przymilac :)

Co mnie zasmucilo- przez te milosc do zwierzat host mum i dad nie jedza miesa, bo nie toleruja zabijania zwierzat. Nie bylam na to przygotowana, gdy dowiedzialam sie ze moge im gotowac. Ale na szczescie Poppy je wszystko, w szczegolnosci chipsy i zelki ;)


Teraz jest juz 21:02, po calym dniu moge zdac mini relacje.
Po sniadaniu pomoglam Poppy sie przygotowac do wyjscia i pojechalismy z Host Dad do Canterbury (Waltham miesci sie po srodku miedzy Ashford,a Canterbury). Chodzilismy po 'starym miescie'- jesli mozna to tak nazwac, bo to cos jak polaczony deptak ze starym miastem. O 12:30 poszlismy na lunch do azjatyckiej restauracji. Ogolnie jestem zachwycona, ze mozna byc tak uprzejmym dla obcych ludzi. Powiedziala wam kiedys kasjerka w supermarkecie 'dzien dobry, jak wasz dzien? dziekuje, ze czekaliscie!' ?
Mnie calkiem zatkalo. Co wiecej, tu ludzie sa tacy spokojni (moze to tylko na wsi), nie spiesza sie, wola sie spoznic niz sie spieszyc gdziekolwiek.

Wracajac do tematu restauracji, jedzenie bylo nienajtansze, natomiast porcja byla calkiem bardzo duza ;)

Moj Yaki Udon z kurczakiem i malymi krewetkami za 7,50£

Wegetarianski Ramen zamowiony przez Host Dad, okolo 9£

Mini Ramen z kurczakiem z dzieciecego menu, ok 6,50£


Po restauracji zajechalimy obejrzec (bardzo wielka) prywatna szkole Poppy, a pozniej do sklepu sportowego i do supermarketu, gdzie zrobilismy zakupy spozywcze na najblizsze kilka dni.

Po powrocie gralysmy na Wii, jadlysmy troche, Poppy czytala, a ja probowalam ogarnac internet w swoim laptopie, niestety jeszcze mi sie nie udalo, wiec pisze z komputera dla au pairs.~

ps. zwykle miedzy 20, a 22 jestem dostepna na skype, gdyby ktos chcial pogadac :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Wyjazd.

27.08.2013.
11:35 Lublin.
13:20 Londyn Luton.

Bilet 676 zł, bagaż do 32 kg.

Walizka kupiona.

Pakowanie od wtorku.

Już tęsknię.




Tak drogo, bo za późno się zdecydowałam na podróż samolotem i to jeszcze z Lublina, nie z Warszawy.
Ale już jest. Mam bilet, mam walizkę, mam ciuchy nakupione. Nooo, może przyda się jeszcze kilka par skarpetek, dodatkowo przejściówka i suvenir dla dziewczynki.
W ostatnich dniach na rynku był Jarmark Jagielloński, czyli same regionalne, typowo słowiańskie produkty, zazwyczaj wyrabiane ręcznie, nie komercyjnie. Więc zaopatrzyłam się w słoiczek pysznego, rzepakowego miodu, słoiczek pyłku kwiatowego (szczerze mówiąc sama pierwszy raz widziałam coś takiego i muszę się jeszcze dokładnie dowiedzieć, jak to przyrządzać) i oscypki. Przywiozę to rodzince. myślę, że z chęcią spróbują regionalnych produktów. Oprócz tego dostałam od chłopaka malutki, ładny słoiczek zamarynowanego sera koziego- 'bunc'. I chyba jeszcze dorzucę marynowane grzybki- kurki, od mojego dziadka, ale zobaczymy, bo muszę uważać na kilkogramy :)
Dla małej mam na razie tylko bransoletkę i szczerze mówiąc nie mam pomysłu co jeszcze jej przywieźć. Może zestaw gumek kolorowych, spinek itd, żeby mogła ją ładnie czesać do szkoły? Całkiem niegłupie...

Lista rzeczy do spakowania zrobiona, dzisiaj i jutro to moje dwa ostatnie dni w pracy, a później pakowanie, impreza pożegnalna i kilka ostatnich dni na nacieszenie się rodzinką i chłopakiem, a później płacz i pożegnania i bach, zaraz będę w Anglii... : O

Wiem, że jeszcze sporo przede mną, ale wracam pod koniec lipca, siedzę do połowy września w Polsce, w tym czasie przyjeżdża Michał i potem jedziemy razem do Nowej Zelandii przez Dubaj :)))