piątek, 22 listopada 2013

Dzień 85: Toby

W środę przyjęliśmy do domu nowego mieszkańca- psiaka, który jest krzyżówką Labradoodla i Labradora. Anyway, fajny szczeniaczek, ale kto się nim będzie opiekował? Oczywiście ja. Więc teraz zostałam psią mamą. W nocy śpię tylko tyle co psiak, bo jak się obudzi to muszę go z łóżka zdjąć, przypilnować, zeby się wysiusiał na specjalną matę, a później głaskać go gdy się upomina podczas zabawy (bo jak nie, to szczeka). Jak już skończy to musze go znowu zabrać na łóżko i śpimy. W dodatku Poppy u mnie nocuje ostatnio i budzi się 5:30 i co 5 min pyta, która godzina, albo łazi po pokoju i do mnie coś mówi. Są jednak tego plusy, od środy Host Dad zabiera Poppy do i ze szkoły, a ja siedzę sobie non stop w ciepłym pokoiku.
Reaguje już na 'sit' i zwykle przynosi piłęczkę, chyba, że goniąc za nią czymś się rozproszy :)
https://www.facebook.com/photo.php?v=719149781448170&notif_t=like







 Toby w swoim [moim?] łóżku ;)

 a tak śpi na nogach swojej pani ;)

sobota, 16 listopada 2013

Dzień 79: leniwa sobota

Dzisiaj cały dzień albo spałam albo grałam, teraz oglądam serial ;)

Ostatnio zmieniłam coś, mianowicie zaczęłam się zdrowo odżywiać... chociaż słodyczy jeszcze do końca nie odstawiłam ;) to nie takie łatwe!
Tak więc ryby, dużo warzyw, owoców i zero oleju, czy soli ;)

 koktajle: mango,banan, jabłko, miód, woda ; awokado, banan, jabłko, miód, mleko, woda;

 Kurczak 'smażony' na wodzie, pełnoziarnisty ryż, jajecznica z białek, zielona fasolka i cukinia na parze.

pieczony łosoś (z odrobiną wody na dnie), pełnoziarnisty makaron, miks sałat z rukolą

deser: mango, maliny, truskawki, banan i borówki :) (na szczęście nie ja płacę za te wszystkie pyszności)

Mam jeszcze inne zdjęcia, ale aparat został w kuchni (3 piętra niżej), więc kiedy indziej wrzucę :)

Poza tym toooo w czwartek zapomniałam wziąć okularki do pływania na basen, więc było trochę ciężko spędzić tam więcej niż godzinę. Po basenie pojechałam do warsztatu, bo w środę tłumik spadł z tych rączek, czy czegoś na czym się trzyma, więc musiałam pojechać po dwie środkowe gumki, które go trzymają. Byłam tam o 10. Zamówili je i powiedzieli, że dostawa wyjeżdża o 11:30, więc koło 12 powinno być. Poszłam więc na rynek na kawę i słodkie bułeczki i wróciłam. Okazało się, że coś innego przysłali więc w rezultacie czekałam ponad 3 h na jakies głupie gumki. W dodatku był to dzień z cyklu 'chce mi się spać cały dzień', więc marzyłam, żeby się zdrzemnąć, ale jak wróciłam to tzreba było psa na spacer wziąć i zaraz znowu po Poppy jechać, więc dzień był okropny.

Chyba to wszystko, nic poza tym się nie dzieje..

środa, 13 listopada 2013

Dzień 76: basen!

Ogarnęłam sobie basen w Canterbury. 50 metrów długości i prawie 4 m głębokości, jakieś 7 torów.. a moze 10? Nieważne, dopóki nie jest zbyt tłoczno. Kupiłam karnet na 12 wejść za 44 funty. Trochę drogo, ale za to mogę w basenie spędzić nawet cały dzień, jak dam radę, bo czas jest nielimitowany :) Ale będę chodzić tylko we wtorki i czwartki na 9, zaraz po tym, jak odwiozę Poppy do szkoły.

Wczoraj też zrobiłam spore zakupy.. porównywalnie zakupy na tydzień dla 4 osób wynosiły mnie zwykle 70 funtów, w tym tygodniu juakieś 120 łącznie, ale nakupiłam dużo ryb, mięsa (schabowe zamierzam niedługo zrobić nawet! :D), mnóstwo owoców, warzyw, pełnoziarnisty makaron i ryż i dużo innych min musli z orzechami, które idę jeść :)

środa, 6 listopada 2013

Dzień 69: co na prezent?

W niedzielę są urodziny Host Dad. Chciałam mu kupić taki gigantyczny kubek, bo on takie uwielbia, a ma tylko jeden, który muszę co chwilę myć, bo w innym herbaty nie wypije.. No, ale nie mogę nigdzie znaleźć. Są na ebayu, ale nie zdążę do neidzieli. Muszę wymyślić coś innego....

Poza tym to dni jakoś mijają, bez pośmiechu, ale i nie za wolno.

i tak jak obecałam:
We wtorek byłyśmy z mamą i Poppy w Dover, gdzie są słynne białe klify. Przyznam szczczerze, że rzadko podobają mi się miejsca, które są atrakcyjne tylko ze względu na jakieś ładne widoki, ale białe klify bardzo mi się podobały i chciałabym tam jeszcze wrócić.












 takie greckie,,,


niedziela, 3 listopada 2013

Dzień 66: nadrabiam zaległości

Przepraszam, żę tyle nie pisałam. Nie wiedziałam nawet, że tyle osób tu zagląda :)

To nie to, że nie mam czasu, bo ostatnie 4 dni spędziłam na oglądaniu Lost, ale najpierw odwiedziła mnie mama, więc byłam w Londynie, a później się rozchorowałam i po prostu ostatnie na co miałam ochotę to sprzątanie i pisanie na blogu- za dużo myślenia ;)

Zaczynając od początku.. w piątek pojechałam do Londynu. Wiedziałam, że Karolina miała być o 18 na Camden. Niestety dojeżdżałam do Londynu jakoś 18:30 więc postanowiłam zadzwonić. Wtedy przypomniało mi się, że zmienili numery (ona i jej chłopak), więc nie mam jak się skontaktować. Pomimo to jechałam na Camden Town po drodze szukając jakiegoś wi-fi i czekając, że może sami zadzwonią. Niestety dojechałam na miejsce i dalej nic. Poszłam więc powoli w stronę chińszczyzny, gdzie jadamy czasem rozglądając się wokół. Dzięki mojemu niesamowitemu szczęściu siadłam tak, że złapałam delikatny zasięg jakiegoś wi-fi i udało mi się skontaktować z Karolą (iPhone->zawsze na FB) i poszłam do pubu jakieś 50 metrów od chińszczyzny :) Tam poznałam Dominikę, która również jest z Lublina, ale siedzi w Londynie z tatą. Później dołączył Madas.
Do Londynu przyjechałam głównie dlatego, że odwiedzała mnie mama. Miała przylecieć o 22... no właśnie miała, ale odwołali lot, więc musiała dojechać do Krakowa i lecieć rano.
Więc w sobotę z rana pojechałam na Oxford Street do Primarku, później odebrałam mamę, pojechałyśmy zostawić rzeczy i coś zjeść (przywiozła duuużo jedzenia i słodyczy), a wieczorem pojechałyśmy na miasto. Chciałam jej pokazać Big Bena i London Eye. Wypiłyśmy po cydrze na ławeczce z widokiem na wieżę i przeszłyśmy się jeszcze wzdłóż rzeki...





Następnego dnia wybrałyśmy się najpierw do Camden Town. Byłam tam pierwszy raz w dzień i jest naprawdę niesamowicie. Weszłyśmy w labirynt przeróżnych stoisk i sklepów. Było tam wszystko od ubrań, przeróżnego jedzenia, po płyty, kolczyki i antyki. Później zjadłyśmy chińszczyznę i ruszyłyśmy na metro w kierunku Oxford Street.





(+ pierwsze zdjęcie z tego wpisu)

Przeszłyśmy całą ulicę, zaliczając Primark i Costa'ę. Oglądałyśmy ludzi, jakieś mini parady, niesamowite witryny sklepowe (na zdjęciach) i ulicznych artystów. Doszłyśmy do Hyde Parku i poszłyśmy w kierunku jeziora. Tam oczywiście przywitały nas kaczki i łabędzie, ale nie siedziałyśmy zbyt długo, bo zbierało się na burzę i bardzo wiało, poza tym obie byłyśmy już trochę zmęczone. Więc przeszłyśmy przez park i ja zdecydowałam wracać do domu, natomiast mama jeszcze zwiedzała min. Harrods'a i dzielnicę Soho.

W poniedziałek pojechałyśmy do Canterbury, ale o reszcie opowiem innego dnia i wstawię zdjęcia.

Teraz tylko dodam, że byłam bardzo chora od czwartku, ale już powolutku przechodzi :)