Przepraszam, żę tyle nie pisałam. Nie wiedziałam nawet, że tyle osób tu zagląda :)
To nie to, że nie mam czasu, bo ostatnie 4 dni spędziłam na oglądaniu Lost, ale najpierw odwiedziła mnie mama, więc byłam w Londynie, a później się rozchorowałam i po prostu ostatnie na co miałam ochotę to sprzątanie i pisanie na blogu- za dużo myślenia ;)
Zaczynając od początku.. w piątek pojechałam do Londynu. Wiedziałam, że Karolina miała być o 18 na Camden. Niestety dojeżdżałam do Londynu jakoś 18:30 więc postanowiłam zadzwonić. Wtedy przypomniało mi się, że zmienili numery (ona i jej chłopak), więc nie mam jak się skontaktować. Pomimo to jechałam na Camden Town po drodze szukając jakiegoś wi-fi i czekając, że może sami zadzwonią. Niestety dojechałam na miejsce i dalej nic. Poszłam więc powoli w stronę chińszczyzny, gdzie jadamy czasem rozglądając się wokół. Dzięki mojemu niesamowitemu szczęściu siadłam tak, że złapałam delikatny zasięg jakiegoś wi-fi i udało mi się skontaktować z Karolą (iPhone->zawsze na FB) i poszłam do pubu jakieś 50 metrów od chińszczyzny :) Tam poznałam Dominikę, która również jest z Lublina, ale siedzi w Londynie z tatą. Później dołączył Madas.
Do Londynu przyjechałam głównie dlatego, że odwiedzała mnie mama. Miała przylecieć o 22... no właśnie miała, ale odwołali lot, więc musiała dojechać do Krakowa i lecieć rano.
Więc w sobotę z rana pojechałam na Oxford Street do Primarku, później odebrałam mamę, pojechałyśmy zostawić rzeczy i coś zjeść (przywiozła duuużo jedzenia i słodyczy), a wieczorem pojechałyśmy na miasto. Chciałam jej pokazać Big Bena i London Eye. Wypiłyśmy po cydrze na ławeczce z widokiem na wieżę i przeszłyśmy się jeszcze wzdłóż rzeki...
Następnego dnia wybrałyśmy się najpierw do Camden Town. Byłam tam pierwszy raz w dzień i jest naprawdę niesamowicie. Weszłyśmy w labirynt przeróżnych stoisk i sklepów. Było tam wszystko od ubrań, przeróżnego jedzenia, po płyty, kolczyki i antyki. Później zjadłyśmy chińszczyznę i ruszyłyśmy na metro w kierunku Oxford Street.
(+ pierwsze zdjęcie z tego wpisu)
Przeszłyśmy całą ulicę, zaliczając Primark i Costa'ę. Oglądałyśmy ludzi, jakieś mini parady, niesamowite witryny sklepowe (na zdjęciach) i ulicznych artystów. Doszłyśmy do Hyde Parku i poszłyśmy w kierunku jeziora. Tam oczywiście przywitały nas kaczki i łabędzie, ale nie siedziałyśmy zbyt długo, bo zbierało się na burzę i bardzo wiało, poza tym obie byłyśmy już trochę zmęczone. Więc przeszłyśmy przez park i ja zdecydowałam wracać do domu, natomiast mama jeszcze zwiedzała min. Harrods'a i dzielnicę Soho.
W poniedziałek pojechałyśmy do Canterbury, ale o reszcie opowiem innego dnia i wstawię zdjęcia.
Teraz tylko dodam, że byłam bardzo chora od czwartku, ale już powolutku przechodzi :)